BOLEŃ W NAGRODĘ

2011-07-31 11:46

 

Jest poniedziałek, jakich wiele choć ten muszę zapamiętać w sposób szczególny. Już prawie od trzech tygodni nie byłem na rybach. Miałem trochę kłopotów rodzinnych. Moja mamcia doszła do wniosku że w domku jest nudno i odwiedzi szpital. Po ponad tygodniu zrozumiała że w domku najlepiej i wróciła z powrotem. Piszę to w formie żartów bo teraz kiedy się wszystko szczęśliwie skończyło i mamcia wraca do zdrowia, już mogę. Na dwutygodniowy urlop z wysp przyjechała moja Córcia z chłopakiem i to szczęście było ważniejsze niż ryby. Jakby na to nie patrzył stęskniłem się za wodą i tyle.

 

 

 


Na zegarku jest godzina 10 minut 30 jak meldujemy się na łowisku i tu ogromne zaskoczenie. Moim oczom ukazuje się widok, jakiego raczej na kanale Cegielinka się nie widuje. W pierwszej chwili zastanowiłem się czy oby mój kalendarz pokazuje właściwą datę. W ubiegłym sezonie o tej porze roku, trzeba było o godzinie drugiej w nocy wykupywać miejscówki, żeby gdzieś się rozłożyć. Niektórzy meldowali się już wieczorkiem żeby następnego dnia sobie połowić. A dzisiaj? Zacząłem liczyć wędkarzy i zanim wyprostowałem palce jednej ręki, już musiałem skończyć. Nie było kogo liczyć. Na całym nabrzeżu siedziało raptem z pięć osób,. Wędkarzy robakowców, walczących na grunt. Żadnego spiningisty, ani nawet kłusola. Podszedłem do pierwszego, dobrego znajomego i oczywiście po witam padają zwyczajowe pytania: Co w wodzie, jak brania i dlaczego Was tak wielu. Nawet kontem oka zauważyłem moczącą się w wodzie siatkę. Odpowiedzi były powalające. Z nietęgą miną Kolega opowiadał o swoich dzisiejszych wynikach, ale faktycznie nie było się czym chwalić. Dowiedziałem się że w wodzie od jakiś dwóch tygodni panuje martwica. O dużych leszczach nawet niema co marzyć. Spinningistów też jak na lekarstwo. Nawet zawsze chętni na łatwy zarobek, koszący o świcie rzadko się pokazują. Jedynie czasami poskubie mały leszczyk, krąpik czy rospiór. Można od czasu do czasu zaciąć sumika, który jeszcze nie skończył wieku żłobkowego. Same radosne wieści. 

 

 





Tak pocieszony i bojowo nastawiony, posadziłem pupę na swoim krzesełku. Zaczęłam wybierać gumę, jaka miała otworzyć moje wyczyny po tak długiej przerwie. Z drugiej strony nie byłem szczęśliwy wiedząc że w wodzie jest bryndza, ale co miałem załamany wracać do domu? Przyjechałem porzucać, więc niema co pękać.



Wybór padł na 7 cm .żółtawą, nakrapiana gumę z pomarańczowym grzbietem. Rzucać nie zapomniałem, dlatego wiejący w kierunku z prądem czasami porywisty wiatr, nie był przeszkodą. Pogoda zresztą była dość ciekawa. Nie było może gorąco, lecz parno. Jakby się miało zanosić na burzę, choć synoptycy nic takiego nie zapowiadali. Słonko raz przyświecało, raz się chowało, ogólnie dobra pogoda na mętnookiego. Swoją drogą bacznie obserwując łowisko, stwierdziłem że czas jest niebłagalny i zasuwa szybciej niżby się chciało. Na wodzie o tej porze pływa mnóstwo kaczek. Pluskają się całe rodzinki i wygląda to prześmiesznie. Boki zrywać jak młode rywalizują ze sobą o każdy lepszy kąsek, czasami mam wrażenie że popisują się przed mamą. Wszystko to pięknie tylko, dlaczego ta szybko. Jak ostatni raz byłem na łowisku, maluszki ledwie się wykluły. Dzisiaj te bardziej żarłoczne, dorównują wielkością swojej matce. Kiedy urosły? ano przez te nieobecne tygodnie.



Wróćmy jednak do wędkowania. Czas jak to nad wodą leci szybciutko, od czasu do czasy schylam się do swojego pudełka po nową gumę. Wyniki są beznadziejne jak na razie, a właściwie ich niema. Jakieś drobne podskubywanie przy samym brzegu. To małe okonie próbują zjeść moją gumę, ale szanse na zacięcie jakiegoś, choćby średniaka zerowe. Kątem oka podglądam wędkujących po obu moich stronach, zwolenników gruntu. Też mają mizerne wyniki. Co kilkanaście minut ktoś próbuje coś zaciąć. Najczęściej zacięcia są puste, a w najlepszym razie rozpiór. Nawet jeden z wędkarzy tak zainteresował się rzadkimi braniami, że w międzyczasie rozwiązywał sobie krzyżówkę. Może niedługo tak będzie że bez drutów i włóczki nie będzie po co przychodzić nad wodę.

 

 





Czas leci. rzucam zwija i znów rzucam i lipa. Żeby chociaż pstryknięcie, jakieś konkretne przytrzymanie. Nic, nawet małego kopniaka adrenaliny, który nad wodą jest tak bardzo nam, wędkarzom potrzebny. Tak trwa to do godziny 11 min 5 no może 6. To co przywaliło w moją wędkę to nie był kopniaczek adrenaliny. TO BYŁ KOP. Uśpiony, jak to zazwyczaj bywa na łowisku wędkarz, który biczuje bez efektów, przez dłuższy czas wodę. W takich sytuacjach staje na baczność. Zadziałał jak zwykle instynkt. Spinning sam przywalił w nos przeciwnikowi, a i ja w ułamku sekundy byłem gotowy do rywalizacji. Do rywalizacji z czymś co ciągnęło w dół, płynęło we wszystkie strony, tylko nie w tą gdzie stałem. Przez pierwsze parę chwil nie chciało mnie słuchać. Co podciągnąłem do brzegu, to ten ryb sobie odpływał, dając niezłego nurka. W głowie kotłowała mi się tylko jedna myśl. Nie chciałem jej za wszelką cenę złowić, ale nie darował bym sobie gdybym jej nie zobaczył. Na dodatek z pośpiechu, a może ze sklerozy, mój podbierak leżał sobie na półce w piwnicy. Wiedziałem że siedzący najbliżej mnie ma podbierak, duży i nie pasujący do ryb, które mu brały. Ale czy pomoże? Spojrzałem w jego stronę, i moje zmartwienie okazało się niepotrzebne. Kolega doskonale widział moje zacięcie i zgięty w pałąk dość solidny spinning. Od pierwszej chwili miał w ręku podbierak i żeby mi nie przeszkadzać stał z boku, gotowy do działania.

 

 

 

 

Dokładnie nie wiem ile trwała moja zabawa. W pewnej chwili trochę się przestraszyłem. Pokazało się kawałek płetwy przytwierdzonej do dość dużego cielska i nie było to podobne do sandacza. Mało tego, wyglądało jak duża ryba zahaczona o grzbiet. To był momencik i mogłem się mylić, jednak po kolejnym dołowaniu z odjazdem, już nie byłem niczego pewny. Postanowiłem, no może nie do końca wypróbować moją plecionkę i nie pozwolić mu kolejny raz odjechać. Dokręciłem hamulec, przytrzymałem mocniej a Kolega już trzymał spory podbierak w wodzie. Powolutku najechałem rybą na podbierak, jak tramwajem do zajezdni i kolega z łatwością dokończył dzieła. To nie był sandacz. Ryba niespodzianka leżała już na brzegu gotowa do sesji zdjęciowej. Moja zdolna fotografka była na to przygotowana. Kilka pstryknięć całus i już stałem z rybą nad brzegiem wody, kiedy odezwał się sąsiad od podbieraka. W trakcie sesji powiedziałem coś w rodzaju :"Szybciutko bo szkoda ją męczyć" Kolego zrozumiał że ja jej nie chce i z niepewnością w głosie zapytał: "a nie sprezentował byś mi jej? " No cóż nie dałem i pewnie było mu przez moment smutno. Jednak myślę że zna mnie na tyle żeby wiedzieć że nie zrobiłem tego z chytrości. Mam nadzieje że nadal będziemy dobrymi znajomymi i w razie draki zawsze sobie pomożemy.

 

 




Sami oceńcie czy to nie miła niespodzianka, po tak długiej przerwie. Jestem usatysfakcjonowany!!! Jednak nawet takiej zdobyczy nie zamienił bym na możliwość niemal codziennego bycia nad wodą. Nie koniecznie z wędką, ale ja jestem chory bez wody i każda chwila tam spędzona zamienia mój świat na lepszy. Dzień staje się pełniejszy i szczęśliwszy. A gdy łowie i zaliczam kolejne zdjęcie, czuje się lepiej niż po dobrym skręcie. Nie życzę skrętów, jednak wielu udanych wypadów nad wodę zawsze.

 

 




             Pozdrawiam i połamania
 

 

 

                                       jurcys (jurek Borus)
 

Tematy do dyskusji: BOLEŃ W NAGRODĘ

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wyszukiwanie

Kontakty

Jurek Borus

           

nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
www.wedkarstwotv.pl
tekst alternatywny


       

nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką