MOŻE NASTĘPNYM RAZEM

2010-02-24 16:49

 

Jesień to szczególna pora roku, w której nasze wypady ściśle związane są z warunkami pogodowymi, bo choć dusza rwie się nad wodę to nie każdy lubi deszcz przy pięciu stopniach w plusie. Już kolejny dzień budzę się na długo przed świtem z nadzieją że może dzisiaj, może nie pada aż tak strasznie i w końcu ruszę na drapieżnika. Kilka kolejnych zawodów, bo pogoda się zawzięła i do intensywnych opadów dołączyły jeszcze bardziej paskudne wiatry.  Wszystko to rozumie, przecież to jesień i natura musi się wyszaleć, ale czy akurat wtedy, kiedy jest duża szansa na trafienie sandałka? Kolejne sprawdzanie kija, dopieszczanie gumowych zanęt, długie minuty pełne nadziei w ciemnym oknie i sprzęt ląduje z powrotem w szafie...nie lubiana rezygnacja z głębokim postanowieniem, że po południu to już na pewno. 

 

 

 

Tak minęły dwa tygodnie, cholernie długi tygodnie bez mojej wody i adrenaliny, która zwykle tam mi towarzyszy, tak na marginesie, to już od niepamiętnych czasów jestem uzależniony od tego kopa, którego daje pstryknięcie plecionki.

 

 

 

W końcu się wypadało, wiatry przycichły, wstałem parę minut po piątej, nie podnosząc rolet, wpadłem do kuchni, wstawiłem wodę na kawę i za czym się zagotowała, byłem już ubrany, a sprzęt leżał w przedpokoju i szeptał, "co się stary tak guzdrzesz, woda czeka"
Błyskawicznie zarzuciłem kawę z tostem, zaparzyłem mały termosik nad wodę i przed szóstą byłem już na łowisku. Uradowały się oczy moje widokiem jeszcze ponuro-szarej wody i trochę się pocieszyłem faktem że nie jestem jedynym wariatem, którego tu przygnało, ponieważ dwóch kolesi po kiju zameldowało się jeszcze wcześniej.

 

 

 

Kij, kołowrotek, agrafka guma, krótki siemka koledzy, jak leci i kopytko ląduje na środku kanału. Myślę sobie to jest to, prawdziwa swoboda, święty spokój i czego mi więcej potrzeba? Kombinezon narciarski w końcu znów się przydaje i stare rękawiczki bez palców też w wystarczający sposób chronią przed zimnem, a zimno było okrutne. Trzeci hol, niestety zakończył się ostrym zaczepem i moje biało-czerwone kopytko przyozdobiło jakiegoś burciaka.  Idą święta, więc niech i rybki mają kolorowo, pomyślałem sobie zakładając zielony brokat, a co mi tam, w końcu nie zafunduje im choinki. Po godzinie biczowania wody i wymianie całej gamy kolorów i wymiarów gumek, zaliczyłem dwa marne podbicia, jednak zapomniałem o zimnie i tylko jedna myśl nie dawała mi spokoju, jaki sandałek rozkręci mój pierwszy jesienny spinningowy wypad?

 

Zaczęło świtać, kaczki jakoś leniwie kołysały się na falach, czerwono żółte liście z szumem kołysał wiatr, a po drugiej stronie z dostojeństwem, na jednej nodze w bezruchu stała szara czapla. Wydawało mi się że mnie obserwuje i co jakiś czas kiwa znacząco głową, tak jakby z politowaniem, a może było w tym odrobinę szyderstwa, któż zgadnie co taki dziwoląg myśli o wędkarzach.
Czas płynął, a moje szanse na bliskie spotkanie z sandaczem stawały się coraz mniejsze i w końcu trzy godziny machania przyniosły jedyny efekt, w postaci marnego brania,w którym moje kopytko straciło ogonek. Tak bywa, pomyślałem sobie składając spinning, ale czy to pierwszy raz wygrały ryby, z resztą jutro też jest dzień i może będzie lepszy.
 

 

We wtorek zameldowałem się nad wodą po 14 tej i stanąłem jak wryty! Tak zatłoczonego nabrzeża nie widywałem nawet w okresie najlepszych leszczowych brań. Zjechało się wędkarskich amatorów płoci z Polski, no i oczywiście miejscowi grunciarze i spławikowcy nie ustępowali im pola w wyciąganiu różnego kalibru płotek, tak że nudzić się nie mieli czasu i tylko szkoda tych biednych maluszków, które w dużej ilości pożegnały się z życiem. No cóż, ponoć płotka jest smaczna, tylko na litość boską, ile można ich zjeść?

 

 

 

Jeszcze jedna, tym razem radosna wiadomość, bo właśnie we wtorek nasze nabrzeże zostało wysprzątane (sorki że nie znam nazwy firmy, która się tym zajęła i na czyje polecenie), jednak to nie jest tak istotne, serdeczne dzięki tym Panom, oko cieszy taki widok, i inicjatywa godna pochwały!
 

 

Wracając do moich "wyczynów" to znalazłem kawałek miejsca i po godzinie zaliczyłem ślicznego maluszka, jakieś 30 cm, zahaczył się delikatnie za górną szczenę, więc po buziaczku wrócił zdrowiutki do wody. Wczoraj machałem od 15 tej do 18 tej i też dostałem, no odrobię większego sandałka i tak sobie myślę ile jeszcze całusów będę musiał rozdać maluszka, zanim moja rybo-lubna żoneczka pocieszy swoje podniebienie. Głupio by zabrzmiało gdybym napisał że ze względów humanitarnych chciałbym łowić tylko te małe, które wypuszczam, a żonka niech je szynkę, dlatego powiem tylko tyle: jestem normalny, jesienny sezon zaczął się maluszkami, ale marzy mi się normalny, nawet może być całkiem duży jesienny sandacz, czego sobie i kolegą wędkarzom (nie kłusownikom) życzę.

 

 

 

Miejscówka o której pisze, to Cegielinka w Zdrojach.
  
 

 

      Zapraszam i pozdrawiam

 

         jurcys (Juerk Borus)



 

Tematy do dyskusji: MOŻE NASTĘPNYM RAZEM

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wyszukiwanie

Kontakty

Jurek Borus

           

nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
www.wedkarstwotv.pl
tekst alternatywny


       

nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką