TERMINATOR

2010-02-24 17:30

 

Dawno temu, kiedy jeszcze nasze wody były czyste i pełne wszelkiego rodzaju ryb, u mnie nad wodą panował zwyczaj młodego terminatora. Wszyscy, którzy zaczynali swoją przygodę wędkarską musieli przejść chrzest i nie polegał on na jakimś tam zamaczaniu w wodzie, ale na odbyciu stosownego stażu, nad którym piecze sprawował dorosły już wędkarz, posiadający odpowiednią wiedzę i doświadczenie. Młodzi adepci moczenia kija nie zawsze trafiali na wyrozumiałych nauczycieli i dlatego też uciążliwość tzn. chrztu bywała różna. Często same początki były tak trudne że nie wszyscy mogli im sprostać i co niektórzy po paru dniach, niby wędkowania najzwyczajniej w świecie z podkulonymi ogonkami rezygnowali i już nigdy nie pojawiali się nad wodą. Jeżeli niektórym mogłoby się wydawać że były to lekcje zarzucania zestawu, zacinania, czy holu ryby to się zapędzili. Początki to kopanie robaków, noszenie za nauczycielem sprzętu i wiele innych czynności nie koniecznie związanych z samym wędkarstwem.
 

 

 

 

Muszę na chwile cofnąć się jeszcze do dość ważnego faktu, a mianowicie do tego że każdy młodzik, w tym również i ja swoją przygodę zaczynał na stawkach czy kanałkach, w którym łowiliśmy karasie, płoteczki i inne drobiazgi, jednak tam nie było dorosłych i panowała totalna swoboda. Każdy chłopczyna, który potrafił wystrugać sobie wędkę i zdobyć potrzebną resztę, mógł przyjść, zająć wolne miejsce i łowić do woli, bez stresów i bacznego oka dorosłych mistrzów, jednak to był tylko wstęp do wędkarstwa, takie tam przedszkole...
 

 

 

 

Prawdziwe wędkarstwo zaczynało się dopiero kiedy już pewny swoich umiejętności młodzian postanawiał spróbować własnych sił na łowisku dorosłych, czyli rzece Odrze i co najważniejsze dostał na to pozwolenie rodziców. To tam mieściło się wymarzone łowisko, opanowane przez grono ludzi dorosłych, doświadczonych i wiedzących, jak się wtedy nam wydawało wszystko o rybach, metodach i łowiskach, to właśnie tam zaczynał się dla niektórych prawdziwy przygoda obdzierająca nas z dziecinnych wyobrażeń tej choroby. Cóż jeżeli ktoś chciał być uważany za jednego z nich, czytaj prawdziwych wędkarzy, musiał przejść pewne szczeble szkolenia i przede wszystkim darzyć zaufaniem i szacunkiem swojego guru.
 

 

 

 

Zdarzało się że jeden nauczyciel miał dwóch i więcej uczniów i dopiero wówczas powstawała niezdrowa konkurencja, kiedy to adepci zazwyczaj różniący się charakterami, jak i samym podejściem do wędkowania, na wszelkie sposoby starali się podkreślić swoją wyższość i zasłużyć na większy uznanie. Teraz po wielu latach doskonale zdaje sobie z tego sprawę jaki ubaw mieli z naszej nieporadności i dziecinnych popisów nasi mistrzowie, pewnie nieraz zrywali boki widząc nasze zabiegi o dominacje w grupie. Kiedy przyszedł moment, w którym któryś z nas został wyróżniony możliwością potrzymania prawdziwej wędki, a jeszcze na dodatek jak był to bambus z ruskim kołowrotkiem to w jednym momencie rósł w oczach pozostałych i o zgrozo właśnie dla takich chwil warto było kopać te puszki robaków, uganiać się za rakami, nosić manele za mistrzem i skrobać ryby.
 

 

 

 

Czasy o których pisze to jeszcze ten okres kiedy w mojej dzielnicy nie było blokowisk, wieżowców, ludzi było mało, na ogół się znali i stąd nasi guru to przeważnie dobrzy znajomi naszych ojców i to właśnie im przekazywali bezpośrednie relacje z naszych postępów.
 

 

 

 

Takim przełomowym wydarzeniem, a zarazem tak zwanym pasowaniem na wędkarza, było obdarowanie nas przez naszych rodzicieli profesjonalną jak na tamte czasy wędką i tak się jakoś dziwnie składało że moment ten najczęściej wypadał w Boże Narodzenie pod choinkę. To był prezent, który ogromnie cieszył i jeszcze bardziej bolał, bo wyobraźcie sobie młodego chłopaka, który musiał czekać do wiosny aby móc przetestować nabyte umiejętności, stosując do niedawna nieosiągalną wędkę.
 

 

 

 

Wtedy jeszcze nie zapraszałem koleżanek na noc, jednak przyjaciółka wędka przespała ze mną wiele nocy, razem planowaliśmy swoje nadchodzące wyprawy i nie wiem jak ona, ja chciałem łowić już tylko same wielkie ryby.
 

 

 

 

Później już leciało z górki, podobnie jak to dzieje się dzisiaj, pierwsze porażki, z czasem przychodziły sukcesy w postaci złowionych okazów, przekraczających moje najśmielsze marzenia, powiem nawet że często łowione niekoniecznie prze zemnie ryb to były prawdziwe mamuty, o których dzisiaj możemy tylko pomarzyć. Dzisiaj takiej metody szkolenia, czyli przygotowania młodych chłopców do wędkowania na dużych łowiskach raczej się nie zauważa (poza szkółkami wędkarskimi), owszem widuje ojców łowiących z synami i to jest zawsze piękny widok, jednak często widuje maluchów, którym rodzice kupili wędkę i tylko do tego ograniczyli zarażanie swoich dzieci wędkarstwem. Nad wodą też raczej nikt się nimi nie interesuje, a zdarza się że często są po prostu przeganiani z dobrych miejsc i zdani wyłącznie na siebie, a tak być nie powinno, bo często Ci młodzi ludzie nie zakochują się w wodzie i wybierają dla szpanu niekoniecznie uczciwe metody pozyskiwania ryb.
 

 

 

 

Nie mogąc obserwować i uczyć się wśród dorosłych, etycznych wędkarzy, obserwują mięsiarz co to nie przepuszczą żadnej rybce, co gorsze również szarpaków i bez trudu dochodzą do przekonania że jest to metoda o wiele bardziej skuteczna od gruntów, czy spławików i bez oporów skłaniają się, może nawet na początku bez większej świadomości, w kierunku łatwizny.
 

 

 

 

Ktoś pewnie zapyta po co ja to piszę? a no po to że czasami spotykam w miejscach odludnych, chodząc ze spinningiem młodziutkich chłopców, którzy próbują wygrzebać coś z wody za pomocą zestawów zaopatrzonych w kotwiczki, trudno powiedzieć że już koszą, jednak na pewno nie można powiedzieć że uczą się etycznego wędkarstwa. Rozmowy z nimi świadczą najczęściej o tym że nie do końca pojmują co robią źle, a na pytanie dlaczego akurat tak, odpowiadają bez żenady że widzieli "'pana"' który tak wyciągał ładne ryby i sami też chcieli popróbować. Cóż może chrzest, o którym pisałem na początku nie bardzo pasuje do współczesnych czasów, jednak Ci dawniejsi nauczyciele, uczyli młodych przede wszystkim miłości i szacunku do wody, dopiero na kolejnych szczeblach były ryby.
 

 

 

 

Możemy się usprawiedliwić twierdząc że są przecież szkółki i jeżeli młody by chciał to niema problemu, ale czy każdy chce być uczniem w pełnym tego słowa znaczeniu, raczej nie, nie wszyscy mogą i chcą korzystać z takich dobrodziejstw. Znaczna część woli zdobywać swoją wiedzę wśród nas, bacznie nas obserwując i dlatego nie lekceważmy naszych przyszłych następców, znajdźmy w sobie cierpliwość i poświęćmy im więcej czasu, przekazując swoją mądrość i wiedzę o przyjemności płynącej z etycznego wędkarstwa. Nie dajmy ich przeciągnąć na stronę złych kłusoli, mięsiarzy, ludzi bez wyobraźni i pozbawionych troski o jutro.
 

 

 

 

Wierzę że wielu z nas już to robi i chcę wierzyć że wielu naszych młodych terminatorów będzie w przyszłości dbało o nasze wody i godnie nas zastąpi.

   

     -----Pozdrawiam! jurcys (Jurek Borus)

 

Tematy do dyskusji: TERMINATOR

Data: 2011-07-11

Dodał: kormorus

Tytuł: wspomnień czar

Ciekawie napisane i zgodnie z prawdą. Sam tak zaczynałem.
Najpierw pod okiem doświadczonego wędkarza poznawałem tajniki wędkarstwa. Dziś po wielu latach tej wspaniałej przygody nadal jestem w dużej mierze tradycjonalistą. 100x wolę wędkę ze spławikiem niż jakieś "wynalazki". Często siedzę nad wodą i obserwuję młodzież jak wędkuje. Czasy się zmieniły, niestety. Pozdrawiam i połamania kija (byle nie na wietrze)

Data: 2011-07-12

Dodał: jurcys

Tytuł: Re:wspomnień czar

Dziękuje i również życzę wielu miłych dni nad wodą, rekordowych zdobyczy i zdrówka;)

Wyszukiwanie

Kontakty

Jurek Borus

           

nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
www.wedkarstwotv.pl
tekst alternatywny


       

nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką