Sandacz na zimno

Sandacz na zimno

 

Już prawie zima, dzień trwa zaledwie kilka godzin, wszędzie dookoła zimno szaro i ponuro. Cała przyroda traci swoje ciepłe barwy. Ludzie tracą energię i popadają w zimowy letarg. Temperatura za oknem skłania nas do przesiadywania w domu. Lodowate wiatry, nocne przymrozki zniechęciły masę wędkarzy. Jest jednak grupa , która nie poddaje się mimo tych ekstremalnych warunków, a sezon kończą dopiero gdy wodę skuje lód.

 

 


Mowa tu o łowcach sandaczy, którzy o tej porze roku spinningiem próbują złowić swoją „życiówkę”. Według teorii zawartej w wielu czasopismach i książkach, późny listopad i grudzień to właśnie czas dający szansę na największe ryby. Wbrew przekonaniom sandacz o tej porze jeszcze żeruje i to dość intensywnie ,agresywnie ale w ciągu dnia trochę krócej, zmieniły się tylko godziny żeru. Kluczem do sukcesu jest właśnie trafić godzinę, dlatego najważniejsze są pierwsze dni w czasie zmiany pogody z jesiennej na zimową. Trzeba wtedy poświęcić trochę więcej czasu nad wodą żeby ustalić te godziny.
 

 

 

Po wstrzeleniu się w odpowiedni czas będziemy wybierać się nad wodę na godzinkę może dwie a ciesząc się ze skutecznego łowienia nikt nie będzie myślał o zimnie :). Miejsca, w których będziemy szukać sandacza to nie bezkresne głębiny lecz praktycznie te same letnie łowiska gdzie są dołki, muldy, stoki, karcze itp.(teoria głosi-gdzie patyki tam wyniki). O tej porze nie wypuszczają się na długie i dalekie polowania, a wszystko to po to, żeby nie tracić cennej energii. Sandacze mają swoje ustalone trasy, tak jak ludzie ulice i drogi, kiedy nastają te zimniejsze dni wybierają te krótsze trasy na polowanie. Można go również namierzyć w jego tzw „domu” gdzie czai się ukryty, czekając aż jakiś atrakcyjny kąsek przepłynie przed nosem. Mętnooki jest tak nieprzewidywalną rybą ,że czasem gdy nie ma na nic ochoty potrafi potencjalną zdobycz odgonić lub dosłownie odepchnąć od swojej kryjówki. Robi podobnie z naszą przynętą kiedy ta mu przeszkadza. Potrafi w nią uderzyć, lekko podszczypnąć czy też przytrzymać. Wtedy myślimy, że było branie ale nie udało się go odpowiednio zaciąć. Dopiero ponowne rzuty w to samo miejsce mogą go sprowokować do konkretnego ataku. Z reguły jednak bywa, że ryba nie zwraca więcej uwagi na nasz wabik i dopiero zmiana koloru, wielkości lub techniki prowadzenia może przynieść żądany efekt w postaci tego upragnionego „kopnięcia”. Co niektórzy wędkarze stosują wówczas „dozbrojkę”, która ma na celu zwiększyć szanse zacięcia ryby (bo przecież każde kolejne branie może się okazać tą „życiówką”).składa się ona z kotwiczki dwuramiennej, którą można przywiązać do główki naszego wabika lub założyć na haczyk główki i wbić w ogonek.

 

 

 

 

 


Technika, którą chcemy łowić może być dowolna, ważne żeby nie powtarzać tych samych czynności na okrągło. Są przecież sytuacje kiedy samo zwolnienie prowadzenia daje żądany efekt.
 

 

 

Sposobów jest naprawdę wiele, można wlec „gumisia” po dnie, podciągać za pomocą szczytówki , powoli zwijać z małymi przerwami, podbijać wyżej, niżej itd. Samo podbijanie można podzielić na dwa sposoby, podbicie z kołowrotka i podbicie wędziskiem. Łowiąc na łodzi lepiej podbijać kijem , bo nie obciążamy kołowrotka a zdarza się czasem, że w momencie kiedy chcemy podbić wabik następuje branie i w najlepsze tempo zacinamy rybę. Najlepiej stosować wędziska o długości do 2,5 metra, bo pozwalają mieć lepszą kontrolę nad przynętą i lepiej nią manewrować w ograniczonym miejscu. Łowiąc na łodzi obserwujemy miejsce, w którym plecionka łączy się z powierzchnią wody bo w ten sposób najszybciej wypatrzymy branie. W tym celu wymyślono lepiej widoczne plecionki o jaskrawych kolorach np. fluo czy orange. Nasza reakcja powinna być natychmiastowa na każdy najmniejszy ruch, przesunięcie czy w momencie opadu zatrzymanie linki. Oczywiście jeśli warunki pogodowe na to pozwolą, a jeśli nie to uwagę skupiamy na szczytówce, chociaż nie pokaże tyle co plecionka na wodzie, no i nasz czas reakcji będzie trochę spóźniony. Jeśli zostawimy chociażby najmniejszy luz na plecionce to możemy być prawie pewni że zepsuliśmy branie(jeśli w ogóle je zobaczymy). Dylematem wielu wędkarzy jest wybór między żyłką a plecionką. Jest to błąd bo nie ma nad czym się zastanawiać, żyłka będzie odpowiednia tylko specjalna do tej metody łowienia i w dni w które temperatura spada znacznie poniżej zera. Plecionka ma wiele więcej plusów, są one między innymi takie:
 

 

 

-przy cieńszej średnicy ma o wiele większą wytrzymałość

-praktycznie jest nierozciągalna

-przenosi na wędkę najdelikatniejsze brania

-przenosi całą siłę zacięcia na hak, przez co pozwala wbić go w twarde szczęki sandacza

-pozwala „odstrzelić” uwięzioną w zaczepie przynętę, przez co minimalizuje straty sprzętowe
 

 

 

Wadą jest to, że przy holu ryby nie można dać żadnego luzu, bo strata sandacza murowana, no i ciężko łowić w mroźne dni. Ale taka ilość plusów niweluje małą ilość minusów i dominuje nad żyłką.
 

 

 

Dzisiejsza technologia pozwoliła jednak w pewnym stopniu zniwelować nie które z minusów, na przykład producent zapewnia o wytrzymałości większej niż posiadają dotychczasowe plecionki, pewne modele można używać w mroźne dni, teoretycznie nie widzialność dla rybiego oka (teoretycznie z tego względu bo stosowałem różne i efekty są takie same) 99% wytrzymałości na węzłach, itd.. Mimo tych plusów wielu wędkarzom nie odpowiada jednak cena tych najnowszych super plecionek i korzystają z tańszych modeli, które przy umiejętnościach i opanowaniu emocji pozwolą pokonać każdą rybę. Jak wiadomo Polak potrafi i sposobem nauczyli się łowić plecionką w ujemnych temperaturach, stosując na przykład oliwę lub inne środki nie wchłaniające wody, sam osobiście jednak tego nie próbowałem.
 

 

 

Wracając do wędzisk pozostało łowienie z brzegu, do tej metody stosuje się dłuższe kije niż na łodzi, 2.70-3m bo dzięki nim można dalej posłać wabik, lepiej kontrolować przynętę. Najlepiej wybrać model zwany „wklejanką”, jest to kij, który ma wklejoną miękką szczytówkę w stosunku do reszty kija, który musi być sztywny aby można było skutecznie zaciąć twardopyskiego sandacza. Gramaturę dobieramy względem przynęt, którymi chcemy łowić. Można łowić na ciężko nawet 30-40 gram i poniżej 10 gram, dlatego powinno się mieć dwie wędki do wyboru o różnych gramaturach, taką 15-18g i do 35g.
 

 

 

Przynęt sztucznych, których można używać jest przeogromna masa. Takie najbardziej powszechne to rippery, twistery, woblery, kopyta, błystki wahadłówki i koguty.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Niezliczona ilość wielkość i dostępność kolorów pozwala dopasować się do kaprysów ryb i warunków zastanych na łowisku. Ja osobiście uważam że najbardziej łowne są kopyta i koguty. Te pierwsze zawdzięczają swoją nazwę dzięki zbliżonemu wyglądowi ogonka do zwierzęcego kopyta np. konia, zaś koguty ze względu na materiały użyte do ich wykonania, mianowicie są to pióra siodłowe z kapki koguta.
 

 

 

Oczywiście kolor i wielkość kopyta dobiera się wedle gustu, jednak co co ciężaru powinno się dobierać do głębokości łowiska. Zdarzają się jednak sytuacje kiedy sandacz lubi przeciążony zestaw, który mocno uderza o grunt lub wznieca dużą ilość osadów dennych. Są też taki sytuacje kiedy lepszy będzie lżejszy zestaw po to żeby zwolnić opad przynęty. W porach przed zimowych lepiej stosować przynęty o kolorze jak najbardziej zbliżonym do naturalnego. Kolory jaskrawe stosuje się od początku sezonu do września.
 

 

 

A jeśli stosujemy koguty to oprócz kombinacji kolorystycznej trzeba próbować trafić w cieżar i wielkość. Zdarzały się momenty, w których najlepiej gryzły małe ale ciężkie wabiki. Kogut jest na tyle specyficzną przynętą , że można nim mocno rozdrażnić sandacza żeby uderzył. Złości go najbardziej mocne uderzenie o grunt, dlatego teoria głosi żeby koguty stosować na twardym podłożu. Oprócz falą akustyczną prowokuje go również widok rozkładających się jak liście palmy piór podczas uderzenia (a wyciągnięty zwody kogut wygląda jakby sklejony). Koguty zbrojone są w kotwiczkę trójramienną, natomiast spotyka się wersje produkowane na główce jigowej, co nazywa się jigiem i stosuje się do łowienia pstrągów i okoni. Rzadko łowi się nimi sandacze, gdyż pracują inaczej niż kogut, bo kogut uszko mocujące posiada pod kątem 45 stopni do reszty korpusu a jig pod kątem prostym, co zmienia pozycję przynęty podczas uderzenia w grunt.

 

 

 

 

 


Koguty podczas uderzenia stoi pionowo i dopiero po chwili kładzie się na dnie a przy jigu jest to tylko położenie się na dnie. Kogut posiada tak zwaną kryze, jest to kołnierz, dzięki któremu możemy obadać grunt na jakim łowimy. Kiedy kogut opadnie na dno, po chwili prowadzenia do kołnierza przyczepiają się denne osady, jeśli łowimy na mulistym dnie to kołnierz będzie oklejony mułem lub resztkami roślin, a jeśli grunt jest twardy np. żwir kamienie lub skałki to kołnierz będzie czysty.

 

 

 

 

 


Zasada prowadzenia jest prosta, po zarzuceniu zamykamy kabłąk i pod pełną kontrolą opuszczamy wabik do dna, po kilku sekundach podrywamy koguta przez podbicie kijem lub podkręcenie kołowrotkiem. Łowiąc z brzegu łatwiej jest podbić kołowrotkiem bo kąt między szczytówką a przynętą jest za mały i ciężej jest nauczyć się dłuższym kijem. Podbijamy i znowu kontrolowany opad. Dobrze jest między tymi podbijaniami zrobić kilku sekundowe przerwy, bo sandacz lubi swoją ofiarę przydusić do gruntu, właśnie dlatego zdarzają się przypadki zacięcia ryby za tak zwaną brodę. Takie brania mogą być nie wyczuwalne i dopiero przy kolejnym podbiciu zacinamy rybę. Łowiąc kogutem lepiej używać plecionkę o większej średnicy, bo ten wykonany na kotwiczce lubi się częściej zaklinować lub wbić w jakąś przeszkodę czy karcz.
 

 

 

Można przyjąć, że sandacz jest trudną rybą do złowienia, lecz trzeba poznać dobrze łowisko i trafić na jego ścieżkę i porę żeru, wtedy sami przekonamy się o jego kaprysach i o tym że tej ryby nie łowi się zawsze w ten sam sposób. Zdarzały się przypadki, że były super brania, przez godzinę można było złowić nawet 7 i więcej sztuk, a po chili całkowicie przestawał gryźć. Trafiły mi się też sytuacje, że kolega łowił skutecznie a ja rzucając w jego miejsce, podbijając w to same tempo nie miałem ani skubnięcia. Po godzinie obserwacji stwierdziliśmy fakt, że mój kołowrotek ma mniejsze przełożenie i mój wabik szybuje o jakieś 40-50 centymetrów niżej nad dnem. Po ustaleniu tej wysokości zaczęły się brania.
 

 

 

Można się nauczyć teorii ale w praktyka pokazuje jak trzeba się „nakombinować” żeby spinningiem skusić mętnookiego drapieżnika aby to właśnie ugryzł naszą przynętę.
 

 

 

Zachęcam do tego żeby w kolejnym roku pierwszego czerwca wybrać się nad wodę i popróbować poszukać sandacza. Jest jeszcze dużo czasu żeby się dobrze przygotować, a w szczególności żeby nauczyć się go łowić do następnej jesieni, bo łowienie na „zimno” jest równie skuteczne jak w cieplejszym okresie.




                          Pozdrawiam       Daniel25

Temat: Sandacz na zimno

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wyszukiwanie

Kontakty

Jurek Borus

           

nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
www.wedkarstwotv.pl
tekst alternatywny


       

nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką