13 MINUT

2010-02-24 16:58

 

Jakiś czas temu przeczytałem artykuł o odwiedzaniu starych miejscówek, postanowiłem że nie będę gorszy i też odkurzę dawno nie odwiedzane miejsca nad ulubioną Regalicą. Nie powiem że przyszło mi to łatwo, ponieważ w pewnym sensie musiałem zrezygnować z prawie pewnego miejsca, na którym zazwyczaj coś przycinam i rzadko trafiają się tam zaczepy, a co za tym idzie w moim ubitym pudełku nie pojawiają się luzy po straconych gumach. Długo zwlekałem z decyzją oczekując na nocne przymrozki, i większą intensywność mętnookich , a że nie nadeszły to pomyślałem że i sandaczom znudziło się czekanie i rozpoczęły ucztę. Wieczorkiem szykując sprzecicho, raczej sprawdzając bo zawsze jest gotowy, zastanawiałem się w które miejsce uderzyć, czy z góry zaplanować marszrutę, czy iść na żywioł i niech kij prowadzi.
 

 

 

Po skojarzeniu pewnych faktów z dawnych jesiennych, choć krótkich ze względu na zimno (pomyśleć że kiedyś nawet zimy w Szczecinie bywały) wypadów, wiedziałem tyle że zacznę w okolicach oczyszczalni. Dobre stare miejsce, tylko że dojście do wody nie jest już takie proste jak w minionych latach. Trochę zapomniane przez wędkarzy, chociaż w dawniejszych latach, jedno z najbardziej łownych miejsc w okolicy. Postanowiłem właśnie tam zacząć wędrówkę po starych terenach, bo oprócz leszcza, właśnie tam trafiały się najładniejsze sandacze, jeszcze wcześniej szczupaki, jednak przeważyło to że jest to super miejsce na wąsatego. Właśnie tam dostałem swoją trzynastkę, aż miło...i chociaż o tej porze nie bardzo na niego nie liczyłem to dobrze powspominać, popatrzeć na miejsce, które dało mi tyle pozytywnych emocji.

 

 

 

 

Poniedziałek godzina 9,30 ląduje w okolicach oczyszczalni (to nie lenistwo lecz obowiązki nie pozwalają mi na wcześniejsze wypady) i staje jak wryty. Błoto po kolana, krzaczory wyższe ode mnie, całkiem inaczej pamiętam to miejsce , jedenaście lat mieszkałem w innej dzielnicy i to wystarczyło żeby łąka zmieniła się w dżungle, jednak nie poddaje się i powolutku, lecz uparcie brnę w stronę brzegu. W pewnym momencie uświadamiam sobie że czegoś w tej okolicy mi brakuje, o zgrozo brakowało mi smrodu jaki zawsze w tym miejscu rozkładał nawet najwytrwalszych. Doczłapałem się do kanału, którym odprowadzana jest woda z oczyszczalni i ku mojemu zdziwieniu, ale przede wszystkim radości wyglądała na wyjątkowo czystą, myślę że przebudowa oczyszczalni przyniosła dobre efekty. Czym dalej tym gorzej i w końcu po dziesięciu minutach człapania w miejscu, przegrałem z breją, z podkulonymi uszami postanowiłem się wycofać, rozglądając się ukradkiem czy jakiś odważniejszy wędkarz niema ze mnie ubawu.
 

 

 

Kilkadziesiąt metrów obok mojej nieudanej przeprawy jest zwalony most, a raczej tylko jego nabrzeżny kawałek, który dumnie góruje nad dawną dziką plażą i właśnie tam postanowiłem popróbować szczęścia, jednak kilka stojących tam pomostków było już zajętych, a rzucanie z brzegu jest tam niemożliwe i mój kolejny pomysł spalił się na starcie. Ten odcinek Cegielinki też jest dość ciekawy, są tam dość głębokie dołki, jak i zawirowania, gdyż koryto łagodnie skręca, prowadząc wprost do osławionego betoniaka, który właśnie po dwóch nieudanych próbach dotarcia do wody mi pozostał.
 

 

 

Po kolejnych 15 minutach zbroiłem już spinning na swoim ulubionymi nie ukrywam dość łownym miejscu, które tej jesieni jakoś na razie mi sprzyja, choć bez żadnych rewelacji. Było już dobrze po jedenastej kiedy pierwsze kopytko wylądowało w wodzie. Tradycyjnie po obu stronach nabrzeża, nad swoimi gruntówkami i batami rozsiedli się "pogromcy" białej ryby (taki jest niepisany zwyczaj na tym łowisku że środek zostaje dla zwolenników sandacza), jednak i ta była kapryśna, natomiast kolega jazgarz królował na wszystkich haczykach. Sąsiad po prawej próbował na białe, czerwone nawet kukurydzę i przez godzinę złowił ich piętnaście, z czego dwa właśnie na kukurydzę, o kurcze niedługo szczupaki będą brały na ciasto. O zgrozo, pomyślałem sobie obserwując sąsiada, ma chłopina cierpliwość, pozazdrościć, jednak ja również poza jednym marnym podbiciem na wyczynowca nie wyglądałem.
   

 

 

Czas leciał nie ubłagalnie, efektów zero, dojechał jeszcze jeden poszukiwacz drapierzców i tak gawędząc, co parę rzutów wodę przecinało kolejne kopytko, to z cięższą główką, to w innym kolorze, kilka kolejnych drobnych skubnięć, wyglądających bardziej na głodnego okonia, niż na polującego sandacza. Punktualnie o 14 tej ląduje w wodzie żółto czarne kopytko, 5 cm z czerwonym ryjkiem i po trzech, no może czterech podkręceniach jest mocne zatrzymanie, zacięcie w tępo i siedzi. Za mały na długą zabawę, dlatego po chwili jest przy betonie i tu dopiero kpina... Mój podbierak w pokrowcu leży na ławeczce i chichra się, pewnie ze mnie i kurcze co się dziwić, na dodatek kolega poszedł do samochodu po inne paprochy, a beton do lustra wody ma bagatela 1,5m. Próbuje już zmachanego podnieś na kiju, ale gdzie tam, spinning 5-20g prawie się związał więc decyduje się wytargać go bezpośrednio za plecionkę, najwyżej się uwolni. Jeden szybki ruch i 53 cm sandacza leżało obok ławeczki.

 

 

 

Na reakcje sąsiada, specjalisty od jazgarzy nie trzeba było długo czekać, wygrzebał w plecaku starą gumę i też zaczął próbować szczęścia.

 

 

Zapaliłem zasłużonego papierosa, popiłem resztką, niestety już chłodnej kawy i do pracy, bo czas gonił a o piętnastej musiałem być w domku.

 

 

 

 

 Drugi, tym razem o wiele dalszy rzut po przerwie, pierwsze podkręcenie i puknięcie, zacinam i coś jest. Po holu wyglądało na maluch i skręcając myślę pewnie kolejna trzydziestka, bo tej jesieni akurat takie polubiły moje gumy, jednak gdy zobaczyłem przeciwnika, moja buźka przybrała minkę nr.8 bo zobaczyłem ładnego, ślicznie wybarwionego garbuska, któremu wystawała z pyszczka tylko główka, pazerniak pomieścił całą 5 cm gumę. Na zdjęciu była godzina 14,13 z sekundami i było to cholernie miłe trzynaście minut, pewnie to ktoś na "górze" wiedział że strasznie mnie wkurzyły moje perypetie ze starymi miejscówkami i w nagrodę za taplanie się w błocisku, postanowił mnie wynagrodzić. Chociaż bardziej jestem skłonny wierzyć w to że beton pasuje do sandacza, a sandacz do mnie, bo przecież nie pierwszy raz połaskotał moją dumę, bo jak się dowiedziałem były to jedyne drapieżniki złowione tego dnia, no nie obrażając p. jazgarzy, tych padło wiele.
 

 

 

Kończąc powiem jeszcze że kolega okoń mimo zmieszczenia całej gumki w pysku, zahaczył się tak fajnie że po uśmiechniętej fotce dalej buszuje za drobnicą, o sandacza nie pytajcie, przynajmniej mnie, moja żona musiałaby się wypowiedzieć na temat jego smaku i jak go przyrządziła, powiem tylko tyle że była milutka...
 

 

 

Właśnie tak czasami bywa że to co zaczyna się nie ciekawie może zniechęcać, lecz w ogóle nie musi kończyć się porażką. Co do starych miejscówek, nie należę do tych, którzy po jednej porażce się poddają, dlatego już wiem na pewno że jak przyjdą przymrozki i breja zamarznie pójdę tam jeszcze raz, a o efektach napiszę, kto wie może będzie o czym...

 

 

 Życzę wszystkim wielkiej ryby i pozdrawiam.
   

 

               jurcys (Jurek Borus)

 

Tematy do dyskusji: 13 MINUT

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wyszukiwanie

Kontakty

Jurek Borus

           

nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
www.wedkarstwotv.pl
tekst alternatywny


       

nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką