LEK NA WĘDKARSTWO

LEK NA WĘDKARSTWO

 

 

 

 

 Pewnie często każdy z nas zadawał sobie pytanie, jakby ułożyło się jego życie, gdyby nie dopadła nas nieuleczalna choroba zwana wędkarstwem. Ja zadawałem sobie to pytanie setki razy i czym bardziej się starałem znaleźć jednoznaczną odpowiedz, tym więcej różnych pomysłów przychodziło mi do głowy, jednak czym szybciej podobał mi się kolejny pomysł na spożytkowanie wolnego czasu, tym skuteczniej przegrywał z emocjami jakich dostarczało mi wędkarstwo. Nie mogę powiedzieć że wędkarstwo zdominowało moje życie od dziecka, choć od tak dawna je uprawiam, jednak mogę powiedzieć że zawsze było w mniejszym lub większym stopniu obecne.

 

 

Byłem młodym chłopakiem uprawiającym sport, wędkarstwo było ze mną, przyszła pora na pierwsze randki, pierwsze miłości, a ono wciąż mi towarzyszyło. Pojawiła się ta wielka , prawdziwa miłość, przyszedł czas na założenie rodziny, człowiek się ustatkował, urodziła mi się córcia, jednak i w skutek tych jakże ważnych dla mnie i myślę że dla wszystkich, życiowych wydarzeń, choroba zwana wędkarstwem nie minęła. Czas płynął, zmieniała się sytuacja w kraju, upadały rządy, zmienił się ustrój i nadal nikt nie wymyślił dla mnie odtrutki na myślę już dożywotnią chorobę. Nauczyłem się z nią żyć, polubiłem ją do tego stopnia że gdyby ktoś nawet zdołał mnie z niej wyleczyć, to uczyniłby mnie nieszczęśliwym.

 

 

Pamiętam, a może to tylko obrazki pojawiające się wskutek opowiadań rodziców, jak mały chłopiec, siedzący na wysokim stołku, ściskający w jednej rączce ugniecione z chleba ciasto, w drugiej zaś patyk z żyłką , łowi z dużej metalowej wanny piękne karasie, przyniesione przez dziadka. Chłopiec ten rywalizuje po paru latach z podobnymi do siebie wyrostkami posługując się wystruganą z leszczyny, giętką wędką, do czubka której przywiązana była żyłka z własnoręcznie wykonanym spławikiem z pióra wyrwanego kogutowi z ogona. To były czasy, kiedy to 20 cm ryba była potworem, w drodze do domu rosła jeszcze przynajmniej dwukrotnie, a w opowiadaniach przy ognisku była już gigantem nie do wyobrażenia. Późnej były bambusy, w końcu pierwsza wędka teleskopowa, która była droga jak na tamte zarobki, jednak byłą marzeniem, które trzeba było zrealizować za wszelką cenę, nie liczyło się nic, mieć teleskopową wędkę to był prestiż, a może i poniekąd szpan, trudno po tylu latach powiedzieć.

 

 

Z czasem przyszły pierwsze w pracy awanse, później zacząłem pracować na własną rękę, pojawiał się coraz to nowszy sprzęt ułatwiający rywalizacje z rybami i tak kupowałem nowe zabawki, aż w końcu dotarło do mnie że z czasem mój arsenał się powiększał, odwrotnie do efektów jakie odnosiłem na swoich wyprawach.Pamiętam jakby to było wczoraj, piękne węgorze łowione w samo południe, kilku kilogramowe sandacze, które nie były rzadkością, piękne szczupaki łowione w Regalicy na żywczyka i niezliczone ilości białej ryby.Pamiętam czasy kiedy w sezonie leszczowym, łowiący w ramach handlu wymiennego mieli problemy na mojej dzielnicy z wymianą pięknych okazów na marny trunek, tyle tego było.

 

 

Pamiętam również cudowne czasy kiedy słowo szarpak nie istniało, pewnie wówczas też łowiono nielegalnie na siatki, jednak wiem że barbarzyńcy, rybacy byli od zawsze, może w tamtych latach mniej pazerni, bo wielokrotnie widziałem jak trzepali siatki przy wyciąganiu ryb i wówczas długo płynęła wielka biała plama malutkich rybek, z których jakiejś części było dane przeżyć. Dzisiaj nie trzepią, każda zaplątana w siatce ryba jest do sprzedania, dzisiaj nie daje się szans narybkowi na przeżycie i rozmnożenie, dzisiaj w wodzie niema dla nich ryb, tam pływają pieniądze, za które dali by się zabić. Jeszcze kilka lat wstecz nie zastanawiałem się nad przyszłością wędkarstwa, nie zastanawiałem? - ba, nawet w najczarniejszych snach nie widywałem końca tego co szło ręka w rękę, wraz z tym wszystkim co składa się na życie.

 

Teraz nie wiem...

-czy bezduszność urzędników odpowiedzialnych za gospodarkę rybactwem śródlądowym
-czy lekceważący stosunek do działania służb zobowiązanych strzec naszych wód
-czy nieprzemyślana, wręcz czasami szkodliwa działalność zarządu naszego związku
-czy rybacy odławiający bez ograniczeń niewymiarowe ryby
-czy może w końcu szarpaki, kłusownicy, plaga z którą nikomu nie chce się walczyć
-czy może niektórzy my, ponoć etyczni wędkarze zabierający z wody setki kilogramów ryb rocznie

 

a może wszystko i wszyscy, których wymieniłem, okażą się skutecznym lekiem na moją, na naszą chorobę?

Nie wiem jak Wy, ale ja nie chce być wyleczony!!!

 

 

Czasami los odbiera nam kogoś, kogo kochamy nad życie i nic nie możemy zrobić bo to nas przerasta, pozostaje smutek, żal i pamięć, w przypadku tej miłości, miłości do wody nie jesteśmy bezsilni, nie pozwólmy jej sobie odebrać, ja nie chcę jej wspominać, nie chce jej pamiętać, ja chce ją przeżywać wciąż od nowa i tak długo, jak długo starczy sił. Pojedynczo nie damy rady, możemy tylko się użalać, jednak wśród nas są ludzie wykształceni, znający się na prawie, mający siłę przebicia i właśnie do nich ten apel. Weźcie stery w swoje ręce, przecież nie jesteśmy garstką marzycieli, decydenci muszą w końcu zrozumieć że już dłużej nie damy się zbywać, spróbujmy zmienić nasze wędkarstwo, bo w końcu za nie płacimy i zróbmy to jak najszybciej, zróbmy to dzisiaj, póki jest jeszcze o co walczyć, póki nasza choroba może trwać i zarażać naszych następców.

 

Pozytywnie chory, szukający lekarstwa na przedłużenie choroby...

 

         --jurcys (Jurek Borus)
 

Tematy do dyskusji: LEK NA WĘDKARSTWO

Data: 2014-10-28

Dodał: Nowakowski Marek

Tytuł: klasyka

Brawo Jureczku.Piękne zwierzenia ,,chorego,, Mnie również dopadła ta choroba i nie mogę się z niej wyleczyć i prawdę mówiąc nie chcę.To prawda,najlepsze czasy wędkarstwa w Polsce już minęły.Z rybą jest coraz gorzej.Pewna grupa ludzi żyje sobie po królewsku z naszych składek mając nas wędkarzy wiadomo gdzie.I tak są nie do ruszenia.Piękne łowiska zmieniają się powoli w bezrybia i chociaż sprzętu w sklepach jest do bólu to nie ma co na niego łowić.Pamiętam jak w latach 70 jechałem do Poznania po kołowrotek Delfin bo w Szczecinie nic nie było,ale ryby jeszcze były.Drugi kołowrotek Rex kupiłem w Kostrzynie.Akurat miałem fart i trafiłem.Wtedy to były prawdziwe skarby,nie mówiąc o teleskopach,które przywiózł mi kolega z ZSRR.Mam je do dziś i traktuję je z sentymentem.Ile to ryb na nie złowiłem. Pozdrawiam. Kolega po kiju z ,,kolejówki,,

Data: 2011-11-04

Dodał: policzanin

Tytuł: super

Super kawałek. Jak bym tu czytał o sobie. Wnioskuję że jesteśmy z tej samej półki wiekowej i chyba dlatego tak dobrze rozumię Twoje wspomnienia i przemyślenia. Pozdrawiam. policzanin

Data: 2011-11-07

Dodał: jurek

Tytuł: Re:super

Dobrze wiedzieć że są ludzie których przygoda z wędką trwa od zawsze i mają podobne poglądy. Jestem optymistą i kocham wodę, dlatego wierze że czarny scenariusz się nie spełni.
Połamania, oby nie na wietrze ;)

Wyszukiwanie

Kontakty

Jurek Borus

           

nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
www.wedkarstwotv.pl
tekst alternatywny


       

nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką
nazwa która pojawi się w chmurce po najechaniu myszką